Dziś będzie trochę na wesoło. Chociaż początkowo w pewnej fazie działań było groźnie. Ale do rzeczy.
Wczorajsze popołudnie postanowiłem spędzić w ogrodzie. Już od dawna miałem zamiar zrobić wertykulację trawnika. Mech, który posypałem różnymi preparatami całkowicie obumarł (mam nadzieję) i teraz należałoby pozbyć się go oraz napowietrzyć i rozluźnić korzenie traw.
Kilkanaście dni temu robiłem próbę generalną wertykulatora. Urządzenie po zimie o dziwo zapaliło za trzecim pociągnięciem linki! Jakże byłem zadowolony. Od trzech dni panuje u mnie prawdziwie wiosenna aura. Dziś termometr wskazał +22 stopnie C w cieniu, a w słońcu było ponad +35! Wczoraj było podobnie. Fantastyczna pogoda nie tylko na odpoczynek, ale równie na różnego rodzaju "działania" ogrodowe. Wyciągnąłem z garażu wertykulator, dumnie wjechałem nim na trawnik i pełen radości i wigoru pociągnąłem za linkę rozrusznika.
Oczywiście wcześniej podpompowałem trochę paliwa, żeby silnik lepiej odpalił. Pociągnąłem raz, potem drugi, trzeci... i nic. Lekko się zaniepokoiłem, ale nagle zdałem sobie sprawę z tego, że nie ustawiłem dźwigni na pozycję "Start". Natychmiast to zrobiłem i znów pełen energii pociągnąłem za sznurek. No i w tym momencie wyszły na jaw moje "szczególne" zdolności manualne. Zerwałem linkę. Takie przygody z różnymi sprzętami często mi się zdarzają. Moi znajomi nazywają to przypadkami Andrzeja Z." Muszę przyznać, że w tym momencie wobec wertykulatora oraz linki użyłem słów powszechnie uznanych za obelżywe. Nie przytoczę określeń, jakich użyłem wobec mchu. Oczywiście powiedziałem gdzie mam trawnik i co zrobię ze złomem, który nie chce odpalić, a potem urywa mu się linka. Po kilku epitetach dotyczących ogólnie mówiąc stosunków płciowych, pań lekkich obyczajów oraz męskich narządów kopulacyjnych trochę mi przeszło i znów zauważyłem, że dookoła mnie jest pięknie.
A jest na co popatrzeć!
Piękne popołudnie, kwitnące rośliny oraz zdziwiony moim zachowaniem Dyzio (mój kot) poprawiły mi humor. Pozbierałem patyki i gałązki, które w ciągu ostatnich dni pospadały na trawnik. Popatrzyłem sobie na rybki w oczku wodnym (to bardzo uspakaja), a następnie zacząłem robić kolejne ogrodowe plany.
Ucieszyłem się na widok coraz bardziej zielonych powojników Josephine. Już nie mogę się doczekać kiedy zakwitną.
A w domu moje nerwy ukoiła pięknie kwitnąca kliwia. Humor poprawiły mi też inne rzeczy, o których nie czas i miejsce aby pisać.
Serdecznie zapraszam do codziennej lektury bloga!
Ha,ha, ha, ale się usmialam przed snem z tych przypadków Andrzeja Z. a jeszcze bardziej z Twojego eleganckiego opisu własnej wścieklości.....super! Ja tez się tak wkurzam, czasami....Pozdrowienia Andrzejku!
OdpowiedzUsuńHe he, czasami takie przypadki się zdarzają, ale wtedy warto się pośmiać :) Pozdrowienia Jolu! Miłego weekendu!
Usuń